CZYTAJ PONIŻEJ:
OLIMPIJSKA TRÓJKA z KURORTU
PROFESOR NADZWYCZAJNY,
MIKOŁAJ NA MACIE,
Rozmowa z Józefem Traczem - "
NIE JESTEM LEGENDĄ"
TAK KIEDYŚ BYŁO I TO ZA BURMISTRZA KTÓRY "KOCHAŁ" SPORT
Podrażnić zapaśników
|
Kurier Gmin 2011. Sport. Zapasy. XII Międzynarodowy Turniej Mikołajkowy
Zapasy 2012
GRUDNIOWY PODMUCH WIATRU
Blisko 140 zawodniczek i zawodników reprezentujących barwy 12 klubów spotkało się
w pierwszą grudniową sobotę w sportowej sali wołowskiego gimnazjum, aby stanąć
w szranki sportowej rywalizacji w XVI Międzynarodowym Mikołajkowym Turnieju
Zapasów o Puchar Wicemarszałka Województwa Dolnośląskiego. Po uroczystym
otwarciu imprezy, którą swą obecnością zaszczycił nie tylko fundator głównego
trofeum wicewojewoda Radosław Mołoń, ale również włodarze naszego miasta
w osobach burmistrza Dariusza Chmury oraz przewodniczącej Rady Miejskiej
Danuty Jelec, na zapaśnicze maty wyszli główni bohaterowie dnia, czyli młodzi
adepci zapaśniczego sportu.
Od pierwszego gwizdka rywalizacja miała bardzo zacięty przebieg i nikt nie zamierzał
łatwo oddawać pola rywalowi, choć dość szybko można było zauważyć osoby, które
słusznie aspirowały do grona nadającego ton rywalizacji. W tej grupie wiele
miejsc przypadło reprezentantom klubów z naszego powiatu, z naciskiem na
młodych sportowców szlifujących swój zapaśniczy talent pod okiem trenera
Ryszarda Podrażnika w barwach wołowskiego Wiatru. W wielu kategoriach
wagowych podział medali był wewnętrzną sprawą gospodarzy. Być może wynikało
to z faktu, iż sportowym zmaganiom przyglądał się sam Św. Mikołaj, który
wprawdzie obdarowywał słodkościami każde dziecko - bez względu na sportowy
wynik, ale zawsze tę chwilkę dłużej zawieszał spojrzenie na triumfatorach
poszczególnych pojedynków. A oto lista tych, którym w grudniową sobotę wiodło
się najlepiej.
Zwycięstwo wołowskiej ekipy cieszy, ale nie mniejszym powodem do dumy
jest kolejny sukces organizacyjny grudniowej imprezy. Tradycyjnie swój w nim udział
miało wiele osób, ale na szczególne wyróżnienie zasłużyli ci, którzy swoją pomocą
i wsparciem już od wielu lat pomagają zapaśniczemu Mikołajowi. W tym roku
uhonorowane one zostały Złotymi Odznakami Polskiego Związku Zapasów,
a wyróżnienia te prezes dolnośląskiego oddziału związku Mariusz Kruczyk
wręczył Halinie Nowak, Grzegorzowi Łuciowi, Eugeniuszowi
Stańczakowi oraz Piotrowi Hladykowi.
Niestety, nie wszyscy mogli osobiście odebrać wyróżnienia. W mijającym
roku całe zapaśnicze środowisko naszego miasta z ogromnym żalem pożegnało
Lesława Molińskiego - człowieka wielkiego serca, które co roku angażował
bez reszty w organizację mikołajkowych zawodów. Uczestnicy sobotnich
zmagań uczcili Jego pamięć minutą ciszy wierząc, że choć nie obecny
już ciałem wciąż uczestniczyć będzie w grudniowych zmaganiach.
Wielkie słowa uznania należą się także dyrektorowi wołowskiego gimnazjum
Adamowi Zdobylakowi, który nie tylko użyczył areny sportowej rywalizacji,
ale w dużym stopniu zaangażował się w organizację imprezy, mającej
przecież nie tylko sportowy charakter.
Uczestnicy sobotniego spotkania w przerwie między zmaganiami na macie
mogli bowiem uczestniczyć w lekcjach języka angielskiego, prowadzonych
w profesjonalny sposób przez Barbarę Piszczek, spróbować sił w konkursie
plastycznym pod okiem Olgi Piszczek, a także sprawdzić umiejętności
w tańcu towarzyskim korzystając z rad Justyny Zgołej - prowadzącej
z sukcesami od wielu już lat zespół TRAF.
Do powodzenia mikołajkowego przedsięwzięcia przyczyniło się również
szerokie grono sponsorów, a także rodzice młodych adeptów zapasów
z wołowskiego klubu, którzy przygotowali pyszny, słodki poczęstunek
dla znakomitych gości. Nie umniejszając roli żadnej osoby z tego
zacnego grona, szczególne podziękowania należą się Małgorzacie Oberg -
za jej bezprzykładne zaangażowanie, pomoc i zdumiewającą wręcz sprawność
w organizacji imprezy. Wszystko to daje stuprocentową gwarancję na ponowne,
przyszłoroczne spotkanie entuzjastów tego sportu w Wołowie i z całą
pewnością już teraz można stwierdzić, że będzie ono równie udane.
OLIMPIJSKA TRÓJKA z KURORTU (Kurier Gmin - 27.03.2012)
Do pełni lata jeszcze wprawdzie daleko, ale międzyzdrojskie słońce miało gest
i w marcowy weekend szczodrze uraczyło swoimi promieniami zapaśników
z naszego powiatu, którzy od 16 do 18 marca walczyli w nadmorskim kurorcie
o Puchar Polski i kwalifikacje do finałów Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży.
Rozruch na wiosennej plaży i spacer Promenadą Gwiazd zmobilizował naszych
reprezentantów na tyle, że w stawce niemal 300 konkurentów z całej Polski
twardo odcisnęli swoje piętno na zapaśniczej rywalizacji i aż trzech z nich
powróciło z nadmorskiego wojażu z olimpijską przepustką.
Największe oczekiwania towarzyszyły startowi zapaśnika wołowskiego Wiatru
- Łukasza Jędrychy (kat. 76kg), który od wielu już miesięcy nie zawodzi
swoich kibiców i z regularnością mariackiego hejnalisty dopisuje do swojego
sportowego CV kolejne sukcesy. Podobnie było i tym razem. Nasz reprezentant
dość pewnie pokonywał kolejnych konkurentów do pucharowego sukcesu,
chociaż styl, w jakim sięgał po zwycięstwa pozostawał sporo do życzenia.
Dopiero przed walką finałową okazało się, iż podopieczny Ryszarda Podrażnika
w trakcie zawodów zmagał się nie tylko z rywalami, ale i własnym organizmem.
Ból w nodze pod koniec imprezy okazał na tyle duży, iż wołowianin ostatecznie
skreczował i oddał złoty medal bez walki. Osiągnięty rezultat (2.miejsce) dał mu
prawo występu na olimpijskich matach w Krakowie, gdzie o sukces będzie
znacznie trudniej - dlatego, aby w pełni przygotować się do najważniejszego
w sezonie startu Łukasz postanowił nie ryzykować.
O prawo występu na małopolskich matach będzie natomiast jeszcze musiał
powalczyć drugi z zapaśników Wiatru - Dominik Kaźmierczak (46). Dla niego
pucharowa rywalizacja rozpoczęła się od porażki, lecz nienajlepsze wrażenie
po walce inauguracyjnej mógł zatrzeć w drugim pojedynku, którego pierwszą
rundę wygrał bezapelacyjnie (6:0). W drugim starciu również nadawał ton
wydarzeniom na macie i z wyraźną przewagą (5:0) pewnie kroczył ku końcowemu
zwycięstwu, ale w pewnym momencie dał się jednak oszukać przeciwnikowi
i mimo miażdżącej przewagi punktowej padł na plecy. Druga przegrana
ostatecznie przekreśliła szanse Dominika na awans do czołowej ósemki
pucharowych zmagań i przynajmniej na jakiś czas oddaliła myśli o olimpijskiej
rywalizacji.
Krakowska przygoda z zapasami na pewno natomiast nie ominie dwójki
dolnobrzeżan: Dawida Mikołajczaka (42) i Konrada Natanka (63).
Pierwszy z reprezentantów Rokity walczył w Międzyzdrojach z wielkim
zaangażowaniem pokazując, iż ma naprawdę wysokie aspiracje i spore
już umiejętności. Niestety, w pojedynku decydującym o wejściu do medalowego
kręgu zabrakło mu odrobiny szczęścia i po dość pechowo przegranym pojedynku
musiał zadowolić się 5.pozycją w pucharowych zmaganiach oraz olimpijską
kwalifikacją. Naprawdę ciężką przeprawę miał K. Natanek, w którego kategorii
wagowej wystartowała rekordowa liczba pretendentów do zwycięstwa.
Dolnobrzeżanin musiał rywalizować w grupie 40 młodych entuzjastów zapasów
i chociaż przydarzyło mu się parę wpadek, to po raz kolejny udowodnił, iż budzi
się w nim spory sportowy potencjał. W nadmorskim kurorcie umiejętności
i szczęścia wystarczyło mu na zajęcie 7.miejsca, ale generalnie jego występ
należy ocenić w kategorii miłej niespodzianki. Jeśli w czerwcu walczył będzie
na równie wysokim poziomie, to perspektywa jego olimpijskiego startu
przedstawia się bardzo obiecująco.
W stojących na wysokim poziomie - zarówno sportowym jak i organizacyjnym,
pucharowych zawodach w Międzyzdrojach, reprezentanci naszego powiatu
wywalczyli trzy przepustki do krajowej czołówki młodych adeptów zapasów.
Na ten czas jest to ekipa dość skromna, lecz na olimpijskich matach liczył się
będzie kaliber poszczególnych zawodników, a nie liczebność całej drużyny.
Wspomniana wyżej trójka wielokrotnie udowadniała swoje wysokie umiejętności
i na krakowskich matach nie powinno być inaczej. Zresztą, ich klubowi koledzy
nie przegrali jeszcze do końca swoich olimpijskich szans. Biletów na krakowską
imprezę poszukać przecież mogą podczas eliminacji makroregionalnych, które
rozegrane zostaną w maju na matach w Dąbrowie Górniczej - już od jutra
mocno więc trzymamy za nich kciuki!
D.J.
Przy okazji zapaśniczego turnieju (Międzynarodowy Mikołajkowy Turniej
Zapaśniczy o Puchar Burmistrza Miasta i Gminy Wołów -2011) gościliśmy
w Wołowie wielką gwiazdę tego sportu sprzed lat - Andrzeja Suprona.
PROFESOR NADZWYCZAJNY
Przez wiele lat był symbolem polskich zapasów. Znakomity zawodnik,
niepowtarzalny sportowiec, potem aktor i telewizyjny prezenter - znakomicie
sprawdzający się w każdej z tych ról. Do dziś jednak postrzegany przez kibiców
i samego siebie przede wszystkim jako „Profesor zapasów”.
Biodro wciąż działa?
- (śmiech) Tak, dziękuje - ciągle działa, chociaż już na zupełnie innej
płaszczyźnie. Kiedyś był to mój sztandarowy chwyt, akcja dająca punkty
i zwycięstwa na zapaśniczej macie, a jak się okazuje także popularność.
Teraz natomiast próbuję przekazywać swoje doświadczenia młodszemu
pokoleniu sportowców i mam nadzieję, że „biodro Suprona” pomoże także
im w odnoszeniu sukcesów.
Zapasy nie są sportem z pierwszych stron gazet. Jest to dyscyplina
popularna raczej w mniejszych aglomeracjach. Jak to się stało, że
chłopak z Warszawy swoją przygodę ze sportem związał z zapaśniczą
matą?
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że od razu były zapasy. Na początku
mojej sportowej drogi była bowiem koszykówka, ale nie był to wynik jakiegoś
wielkiego zauroczenia basketem. Powodem był fakt, iż młodzi zawodnicy tej
sekcji raz w tygodniu mieli zajęcia na basenie - w tamtych czasach była to
wielka atrakcja i magnes przyciągający młodzież. Z czasem poczułem jednak,
że to sport nie dla mnie. Od najmłodszych lat bowiem miałem duszę i charakter
wojownika, w czym duża zasługa mojego starszego brata. Przyznam, że dość
często ścieraliśmy się ze sobą i chociaż przewaga była po jego stronie, nie
zamierzałem mu ustępować. Potem koledzy zaprowadzili mnie na trening z
apaśniczy i wtedy poczułem, że to właśnie sport dla mnie. Nawet dodałem sobie
trochę lat, aby od razu uczestniczyć w zajęciach.
Nie każdy jednak ma starszego brata. Dlaczego warto uprawiać zapasy?
- Z całą pewnością nie będę obiektywny, gdyż ten sport stał się wspaniałą częścią
mojego życia i z tej perspektywy dostrzegam wyłącznie plusy. Generalnie
uprawianie jakiegokolwiek sportu jest dla młodych ludzi korzyścią, a ich
rodzicom pozwala nieco spokojniej przejść przez wychowawcze dzieło. Trening
bowiem to czas, kiedy dziecko jest w określonym miejscu, w wiadomym celu
i pod opieką. A dlaczego zapasy? Nie chcę w tym miejscu wcielać się w rolę
arbitra oceniającego poszczególne dyscypliny, gdyż wybór konkretnej dziedziny
sportu to sprawa indywidualna - co tam komu najbardziej odpowiada. Chciałbym
jednak zauważyć, że na początku przygody ze sportem ważny jest ogólny rozwój
młodego organizmu. Jestem przekonany, iż zapaśniczy trening jest do tego
świetną metodą. Uczestnicząc w zajęciach dziecko rozwija koordynację
ruchową, ogólną sprawność, uczy się rywalizacji i indywidualnie doskonali
swoje umiejętności. Potem oczywiście zawsze można zmienić zainteresowania,
ale zapasy dają naprawdę solidną podstawę do czynnego uprawiania każdej
z dyscyplin.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle. W Polsce to wciąż sport
niszowy.
- Zgadza się. Według mnie zapasom brakuje lokomotywy - mistrza, który poprzez
doskonałe wyniki z jednej strony stałby się wzorem dla młodych ludzi, a z drugiej
przyciągnął zainteresowanie mediów i sponsorów. Bez promocji na dużą skalę nie
uda się zainteresować zapasami szerokiej publiczności.
Był Pan związany ze sportem w okresie, kiedy w naszym kraju twardo rządziły
prawa marksizmu-leninizmu. Kolejnych doświadczeń nabywał Pan także po
politycznej transformacji - w którym z systemów pracowało się łatwiej?
- W demokracji ludowej sport był dla władzy czymś bardzo ważnym, może nie do
końca w naszym kraju, ale to znakomicie widać na przykładzie NRD. Dla nich
było to przysłowiowe oczko w głowie, jedno z pól swoistego wyścigu zbrojeń.
Zwycięstwa i zdobywane medale miały świadczyć o potędze systemu - to z
punktu widzenia władzy. Dla nas natomiast, dla zawodników, sport był morzem
życiowych doświadczeń, dawał szansę na poznanie świata i rozwój. Udział
w wielkich międzynarodowych imprezach, zagraniczne wyjazdy - nie tylko do
ZSRR czy Bułgarii, to bardzo przyciągało. Teraz natomiast potrzeba czegoś innego
. Dawne blaski straciły na jasności, jakim bowiem rarytasem jest wyjazd za granicę.
Na znaczeniu nabrały kwestie materialne. W poprzednich latach nie dysponowaliśmy
tak świetnymi obiektami, cała baza szkoleniowa był znacznie skromniejsza, ale
dostępna dla każdego i za darmo. Obecnie natomiast za wszystko trzeba płacić -
sport stał się rodzajem biznesu, który musi przynosić zysk. Dlatego tak ważne
jest pozyskanie sponsorów.
Wróćmy na indywidualną, sportową drogę Andrzeja Suprona. W Pańskiej
okazałej kolekcji medali jest tylko jeden krążek olimpijski, a startował
Pan na trzech igrzyskach.
- Nawet trzech i pół, tak czasami żartuję. Moją olimpijską przygodę rozpocząłem
w Monachium (1972) i z tego co jeszcze pamiętam, to szło mi tam wcale
nienajgorzej, ale przytrafiła się kontuzja i musiałem wycofać się z zawodów.
Medalu nie zdobyłem również w Montrealu (1976), ale do Kanady pojechałem
z uszkodzonym stawem barkowym. Byłem wówczas murowanym kandydatem
do zwycięstwa, lecz uraz nie pozwolił mi na pełne zaprezentowanie umiejętności
i skończyło się piątym miejscem. Srebro przywiozłem z Moskwy (1980), ale na
ten najcenniejszy krążek liczyłem przed Los Angeles (1984). Niestety, ze względów
politycznych żaden polski sportowiec nie walczył wówczas na olimpijskich arenach.
Pamiętam, że na amerykańskich matach wygrał reprezentant Finlandii, z którym
miałem okazję rywalizować i były to starcia dość jednostronne, na moją korzyść.
Dla sportowców z krajów demokracji ludowej urządzono tzw. Igrzyska Dobrej
Woli, rozgrywane głównie na arenach w Moskwie. Zapaśnicy spotkali się jednak
w Budapeszcie. Poziom węgierskiej imprezy był znacznie wyższy niż olimpijskie
finały i ja tam zwyciężyłem. Nie zmienia to jednak faktu, że złotym medalistą
olimpijskim z roku 1984 jest Fin.
W pewnym sensie polityka zabrała więc Panu olimpijskie złoto, ale nie
było to jedyne wasze spotkanie.
- Tak, na początku lat dziewięćdziesiątych wziąłem udział w politycznym projekcie
pod nazwą Polska Partia Przyjaciół Piwa, ale czy była to taka prawdziwa polityka -
ośmielam się wątpić. Była to raczej pewna inicjatywa, w której spotkali się ludzie
związani ze sportem, satyrą czy filmem, aby zwrócić uwagę władzy na problemy,
z jakimi po ustrojowej transformacji spotykały się ich środowiska. Był to jednak
tylko incydent, nie zaraziłem się polityką.
Ale jako były sportowiec cieszy się Pan pewnie, że tak wiele koleżanek
i kolegów po fachu zasiada obecnie w parlamentarnych ławach.
- Trudno w tej chwili powiedzieć, musimy poczekać na owoce ich pracy. Z całą
pewnością rysuje się pewna szansa dla szeroko pojętego sportu. Uważam bowiem,
że każdy problem dotyczący tej dziedziny naszego życia przedstawiony na
parlamentarnym forum przez mistrza sportu, człowieka mającego wielkie
doświadczenie i wiedzę, ma większą siłę niż najsprawniej przygotowana mowa
najbardziej elokwentnego polityka. Mam nadzieję, że uda się zrobić znacznie więcej,
niż w latach poprzednich.
Po zapasach, politycznym epizodzie przyszedł w Pańskim życiu czas na
showbizness. Programy w telewizji, film, kabaret - mieliśmy okazję poznać
zupełnie innego „Profesora zapasów”.
- Z natury mam bardzo wesołą osobowość i przyznam, że od dawna sprawdzałem
się w roli showmana, dawało mi to wielką satysfakcję i było wspaniałą zabawą.
Potem okazało się, iż kamera i mikrofon również mnie polubiły, a i publiczność nie
pozostawała obojętna. Zawsze jednak pamiętano mnie przede wszystkim jako
sportowca: ten zapaśnik z telewizji - tak o mnie mówiono. Telewizja pozwoliła mi
odświeżyć popularność, naładowała energią, ale cały czas w moim życiu ważne były
i są przede wszystkim zapasy. W tej chwili związany jestem z nimi jako trener i sędzia.
Zdobyta dzięki mediom popularność pomaga mi w pewien sposób propagować
tę dyscyplinę, zachęcać ludzi do sportu, przekonywać jak ważna w życiu jest
psychofizyczna forma każdego z nas.
Wciąż ma Pan więc kontakt ze swoją dyscypliną. Jak, na tle imprez, których
ciągle jest Pan świadkiem, przedstawiają się wołowskie zawody?
- Spotkałem tutaj ludzi godnych słów najwyższego uznania. Zorganizowanie bowiem
takiej imprezy, zainteresowanie nią lokalnych władz to nie lada wyczyn i za to
serdecznie im dziękuję i gratuluję, razem z tą ponad setką szczęśliwych dzieci.
Dzisiaj, kiedy sport ma tak poważnych konkurentów jak komputery, przeróżne
konsole gier, o ogłupiających i szkodliwych używkach nie wspominając, ich praca
jest nie tylko potrzebna, ale i niezbędna dla rozwoju społeczeństwa. Brzmi to może
zbyt górnolotnie, lecz taka jest prawda. Przecież taka będzie przyszłość kraju, jaką
wychowamy młodzież. Ta, którą widziałem tutaj na macie ma zainteresowania oraz
cel, do którego dąży z wielką pasją. Wszystko to jest zasługą ludzi, którzy
poświęcili jej swój czas i energię. Dziękuję im więc za zaproszenie na tę imprezę.
Za to, że mogłem być świadkiem tego wspaniałego sportowego wydarzenia.
Możemy mieć nadzieję, że Pańska wizyta w Wołowie nie będzie tylko
incydentem?
- Z prawdziwą przyjemnością i bez fałszywej kurtuazji powiem, że chętnie tutaj
wrócę. Tym bardziej, że na swej sportowej drodze spotkałem kilka osób
związanych z Wołowem i znajomość z nimi wspominam bardzo ciepło.
Dziękując za rozmowę w imieniu organizatorów serdecznie zapraszam Pana
do nas za rok, na kolejną odsłonę mikołajkowych zmagań.
- Dziękuję bardzo i gorąco pozdrawiam wszystkich miłośników zapasów z Wołowa.
MIKOŁAJ NA MACIE
W temacie Św. Mikołaja i jego działalności zdania są podzielone
- zależy co tam kto znajdzie w grudniu pod poduszką. Sympatycy zapasów
z powiatu wołowskiego w minioną sobotę dostali prezent znakomity, w postaci
kilkugodzinnej, niezwykle emocjonującej rywalizacji młodych adeptów tej
dyscypliny sportu.
Kolejna edycja Międzynarodowego Turnieju Mikołajkowego przyciągnęła na swój
start ponad setkę entuzjastów zapasów, reprezentujących barwy (…) klubów.
Stawką sobotniej rywalizacji był Puchar Burmistrza Miasta i Gminy Wołów
Dariusza Chmury, a zmagania toczyły się aż w 27 kategoriach wagowych,
podzielonych na trzy grupy wiekowe. W tym roku rywalizacji młodych adeptów
zapaśniczego sportu przyglądał się życzliwym okiem nasz wielki mistrz sprzed
lat Andrzej Supron, który był honorowym gościem sobotniej imprezy.
W grupie dzieci niemal od początku rywalizacji zaznaczyła się dominacja
dolnobrzeżan. Reprezentanci Rokity punktowali rywali niemiłosiernie, w czego
wyniku na 60 miejsc na „pudle” zajęli ich oni aż 21. Zwycięską passę rozpoczął
Tobiasz Gąsiorek (kat. 31kg), któremu było o tyle łatwiej, że o prym r
ywalizował wyłącznie z klubowymi kolegami. Potem przyszedł jeszcze sukces
Mateusza Jackowskiego (33), Macieja Mila (44) oraz Gabriela Olberta (50).
Gospodarze, czyli zapaśnicy warzęgowskiej Jadwigi z wielką ambicją próbowali
dotrzymać kroku lokalnym konkurentom, lecz nie wszystkim wystarczyło
szczęścia i umiejętności. Mimo kilku bolesnych porażek „najświeżsi” podopieczni
Ryszarda Podrażnika pokazali się z bardzo dobrej strony, a najjaśniej formą
błysnął Adrian Uść (42), bezapelacyjnie wygrywając zmagania w swojej
kategorii wagowej. A oto komplet wyników w zmaganiach dzieci:
/tabela dzieci/
Kolejny rozdział zapaśniczej rywalizacji stanowiły zmagania młodzików. W tej
grupie dominacja jednego zespołu nie była już tak zdecydowana, a rewelacją
zawodów okazała się jedyna przedstawicielka płci pięknej: Isabell Weis (53)
z ASC Bindlach. Słaba płeć, a jednak najsilniejsza - chciało się powtarzać
za klasykiem, kiedy sprawna blond zapaśniczka ganiała po macie swoich rywali.
Być może to skutek wołowskiej gościnności, być może męskiej szarmancji,
ale żaden z rywali nie był w stanie oprzeć się powalającej sile Niemki, która
szybko i bezdyskusyjnie rozstrzygała na swoją korzyść każdą walkę.
O nieprzeciętnych umiejętnościach teutońskiej wojowniczki na własnych
plecach przekonał się warzęgowianin Patryk Wieczorek, który aż do finału,
aż do starcia z dziewczyną zza Odry, zachowywał miano niepokonanego.
Bliski wywalczenia najwyższej pozycji na podium był także Norbert Piętoń (59),
ale w walce finałowej okazał się nieco gorszy od zapaśnika z Czech. Bardzo
dobrze zaprezentowali się także Dominik Kaźmierczak (47) i
Jarosław Drzewiński (73), którzy walczyli z wielką ambicją i zaangażowaniem,
lecz chwile nieuwagi w walkach półfinałowych przyniosły im porażki i ostatecznie
musieli zadowolić się brązowymi medalami. W tej grupie wiekowej komplety
punktów dla swoich ekip zdobyli jeszcze dolnobrzeżanie: Igor Zięba (38)
oraz Kamil Natanek (66).
/tabela młodzicy/
Najwięcej powodów do radości gospodarzom zawodów przysporzyła
rywalizacja kadetów. W tej grupie barwy Jadwigi reprezentowało trzech
zapaśników, którzy już niejednokrotnie przekonywali o swoim sporym talencie.
Bardzo boleśnie dla konkurentów wypadła próba sprawdzenia formy świeżego
triumfatora zmagań o Puchar Polski - Łukasza Jędrychy (76). Nasz zapaśnik
bez najmniejszego pardonu odprawiał z kwitkiem kolejnych konkurentów
i pewnie sięgnął po zwycięstwo w swojej kategorii wagowej. Równie
znakomicie radził sobie Arkadiusz Pawlik (100), który coraz pewniej stąpa
po zapaśniczej macie. O jego rosnącej pewności siebie i niesamowitej sile
przekonali się rywale z Brzegu Dolnego i Hradec-Kralove, którzy w żaden
sposób nie mogli ani zaskoczyć, ani pokonać naszego zapaśnika. Wymagającym
rywalom nie do końca sprostał natomiast Adam Urbański (69), walczący
w każdym pojedynku z wielką ambicją, lecz tym razem szczęście nie było po
jego stronie - podobno jego narodowy limit na miniony tydzień wyczerpał
w piątek Franciszek Smuda.
/tabela kadeci/
Od początku sobotnich zawodów na czoło w klasyfikacji drużynowej wysunęli się
dolnobrzeżanie i prowadzenia w rankingu nie oddali już do końca. Umiejętnie
broniąc wypracowanej przewagi zapaśnicy Rokity z godną podziwu
konsekwencją punktowali niemal w każdej kategorii wagowej, a każde
„oczko” przybliżało ich do ostatecznego zwycięstwa, które w końcu stało się
ich udziałem. Tuż za plecami dolnobrzeżan uplasowały się ekipy Śląska Milicz
oraz Lotnika Wrocław.
Kolejny mikołajkowy turniej przeszedł więc do historii i trzeba przyznać,
że stanowi on bardzo efektowną kartę w dziejach wołowskich zapasów.
Byliśmy bowiem świadkami rywalizacji na naprawdę wysokim poziomie,
nasi reprezentanci nie ustępowali pola wymagającym konkurentom
i w większości zmagań plasowali się na wysokich miejscach. Od strony
organizacyjnej jest to także ogromny sukces, za który z całą pewnością
należą się wielkie słowa uznania wszystkim tym, którzy choćby w minimalny
sposób przyczynili się do tak sprawnej organizacji i przebiegu mikołajkowych
zawodów. Na gorące podziękowania zasłużyli: (…)
Organizatorzy wraz z dziećmi składają wszystkim podziękowania i… do
następnego roku.
Rozmowa z Józefem Traczem
|
Przy okazji zapaśniczego turnieju (Międzynarodowy Mikołajkowy Turniej
Zapaśniczy Warzęgowo -2009) gościliśmy wielką gwiazdę i legendę tego sportu sprzed
lat - Józefa Tracza.
NIE JESTEM LEGENDĄ
Niezwykle rzadko zdarza nam się gościć w powiecie medalistów igrzysk olimpijskich. Dla
wszystkich sportowych kibiców niezwykłym przeżyciem musiało więc być spotkanie z Józefem
Traczem, który swoją obecnością uświetnił w minioną sobotę jubileuszowy turniej zapaśniczy
w Warzęgowie. Były uściski rąk i błysk medali.
– Lubi pan wspominać swoje pojedynki?
– Zdecydowanie tak, szczególnie te najbardziej udane. Stoczyłem ich kilka i mam tego
wymierne dowody w postaci medali igrzysk olimpijskich oraz mistrzostw wiata i Europy.
Poza tym każda walka dawała mi dużo satysfakcji, więc lubię do nich wracać pamięcią.
– A jak to jest być żywą legendą?
– Tego nie wiem. Legenda to bardzo wielkie słowo i wydaje mi się, że do mnie nie pasuje. Daleko mi
jeszcze do sporządzania podsumowania kariery, chociaż zakończyłem już przygodę z zapasami
jako zawodnik. Wciąż jednak jestem w tym sporcie, ponieważ płynnie przeszedłem do roli trenera.
Uważam, że w tej dziedzinie – wiele przede mną i na miano legendy muszę jeszcze pracować.
– Medale na trzech kolejnych olimpiadach, to jednak wspaniała przepustka do historii.
– Niewątpliwie, i powiem nieskromnie, że zdaję sobie z tego sprawę. Z polskich sportowców
podobnym osiągnięciem może pochwalić się jeszcze chyba tylko Irena Szewińska. Jestem
z tego oczywiście bardzo dumny, ale nie chcę spoczywać na laurach. Chciałbym także osiągać
sukcesy jako trener. Przyjemnie jest jednak, kiedy przy okazji różnych plebiscytów czy kolejnych
olimpiad przypomina się moje osiągnięcia. Przy takich okazjach niejednokrotnie zakręci mi się łza
w oku.
– Powodem do nieco bardziej gorzkich łez nie jest może brak tego najważniejszego
medalu?
– Zdobycie każdego z tych, które mam, dało mi wiele radości i satysfakcji. Wiadomo jednak,
że mistrz to mistrz i czasem myślę, że chętnie oddałbym dwa krążki za ten jeden, najważniejszy.
Rzeczywiście może go trochę brakuje, ale znajomi i tak mówią do mnie „mistrzu”.
– Trzykrotnie był pan bardzo blisko olimpijskiego mistrzostwa. Kiedy najbliżej?
– W 1992 roku w Barcelonie. W walce finałowej prowadziłem na punkty z reprezentantem
Wspólnoty Niepodległych Państw Mnatsakanem Iskandarianem, a w dziewięćdziesięciu
procentach moich pojedynków, kiedy zdobyłem choćby minimalną przewagę punktową, nie
oddawałem jej do ostatniego gongu. Prowadząc wówczas, w pewnym momencie poczułem
się już jak zwycięzca i to mnie zgubiło. Chwila przedwczesnego rozluźnienia, brak maksymalnej
koncentracji do końca, przyniosły błąd, który wykorzystał przeciwnik i to on cieszył się ze złotego
medalu.
– Ten pech nie opuścił pana także w Atlancie. Kto wie – gdyby nie, w sumie
przypadkowa porażka w pierwszej walce turnieju, to właśnie tam sięgnąłby pan po
złoto.
– Teraz to już tylko gdybanie. Walczyłem wówczas na otwarcie rywalizacji z niedoświadczonym
Węgrem i potraktowałem tamten pojedynek jako swoiste przetarcie, poważniejszy trening. Nie
zaangażowałem się w pełni i przegrałem. W żadnym z następnych starć nie powtórzyłem już
tego błędu, ale to wystarczyło tylko na zdobycie brązowego medalu. A ten Węgier okazał się późnie
j naprawdę wspaniałym zawodnikiem.
– Z Atlanty kibice pamiętają pana z okazałą brodą. Czy był to pewien element strategii?
– Nie, przepisy na to nie pozwalają. Przystępując do walki, trzeba być gładko ogolonym, a jeśli ma
się zarost, to musi on być dłuższy, aby nie podrażniać w żaden sposób rywala. Moja broda
była wynikiem sportowego zabobonu zapożyczonego od nieodżałowanego Kazimierza Górskiego,
który nie zwykł golić się przed meczami swojej drużyny. W Atlancie ja spróbowałem tej metody
i chyba zadziałało.
– Zapasy, oprócz szczęścia, to siła i technika. Który z tych elementów jest ważniejszy?
– Technika poparta siłą – te elementy są nierozłączne i tylko w parze mogą prowadzić do
sukcesu. Potrzebna jest również znakomita kondycja i przynajmniej dobra koordynacja ruchowa.
Zapasy to naprawdę bardzo trudny sport, wymagający solidnego i wszechstronnego
przygotowania. Do odnoszenia zwycięstw potrzebne jest też szczęście, ale podstawą są te
elementy, które wymieniłem wcześniej.
– Zgadza się pan z opinią, że w sportach walki sukces mogą odnieść przede
wszystkim ludzie zawadiaccy, delikatnie mówiąc – urwisy.
– To nie jest reguła i tu mogę podać siebie jako przykład. Zapasy są sportem indywidualnym
i rzeczywiście bardzo ważny element osobowość człowieka. Ja z natury jestem bardzo spokojny
i opanowany, lecz kiedy wychodziłem na matę zawsze budziła się we mnie sportowa agresja,
chęć sprawdzenia swoich możliwości w konfrontacji z przeciwnikiem. Dla innych z kolei mata
jest miejscem, gdzie spalają swoją negatywną energię, którą bez zapasów mogliby chcieć
rozładowywać na ulicach. Proszę mi wierzyć, że nawet najbardziej jurny nastolatek po
zapaśniczym treningu przestanie mieć ochotę na głupie wybryki. Nie charakter przesądza jednak
o tym, czy ktoś może odnieść sukces. Liczy się praca i talent.
– W jakich proporcjach?
– 40:60, z czego pierwszy wskaźnik tyczy talentu, a reszta to ciężka praca na treningach.
Znałem ludzi, którzy mieli ogromny talent do tej dyscypliny, ale żadnej chęci do pracy i kończyło
się na wielkim rozczarowaniu. Nie będę również oszukiwał, że bez tej „bożej iskry” można zostać
wielkim zawodnikiem.
– Pana przygoda z zapasami rozpoczęła się w złotej erze polskiego futbolu. Skąd taki
wybór? Przecież większość kolegów z pewnością chciała zostać następnym Deyną
czy Lubańskim.
– Ja także trenowałem piłkę nożną. Zapasami zainteresowałem się, kiedy w mojej szkole pojawił
się nowy nauczyciel WF-u – pan Marek Cieślak. Zademonstrował nam kilka technik,
zaszczepił zainteresowanie dyscypliną i, przyglądając się moim poczynaniom na macie,
zaproponował uczestnictwo w zajęciach sekcji. Wspólnie z bratem rozpoczęliśmy wtedy
treningi, choć ciągle nie rezygnowaliśmy z piłki i tenisa stołowego. Dopiero po pół roku ostatecznie
zdecydowałem się na zapasy.
– Pana wybór padł na dyscyplinę niezbyt popularną w naszym kraju. Można to zmienić?
– Oczywiście. Trzeba jednak spełnić dwa najważniejsze warunki, tak na początek.
Po pierwsze – musi w zapasach pojawić się ktoś taki jak Adam Małysz. Sukcesy wielkich
sportowców zawsze napędzają koniunkturę. A po drugie – musi to być pokazywane szerokiej
publiczności, najlepiej przez telewizję. Nie sporadycznie, raz na cztery lata przy okazji igrzysk
olimpijskich, ale często i systematycznie.
– To zadziała?
– W przypadku skoków narciarskich zadziałało, a w Niemczech sprawdziło się nawet na gruncie
zapasów.
– Skoro już „wyjechaliśmy” za granicę... Jako zawodnik walczył pan na matach
w Polsce i Niemczech jako trener pracował pan zaś z kadrą biało-czerwonych i we
Włoszech. Jak wypada ocena polskich zapasów na niemiecko-włoskim tle?
– Z tą kadrą Włoch to trochę przesada, ponieważ pracowałem tam zaledwie przez miesiąc.
Potem nastąpiło szereg nieporozumień ze związkiem i, nie godząc się na zmiany wcześniejszej
umowy, zdecydowałem się opuścić Italię. Nie poznałem więc dokładnie całego systemu szkolenia,
ale wiem, że opiera się on na dwóch ośrodkach centralnych, a wyselekcjonowana grupa
zawodników często spotyka się z rywalami z innych ekip.
Inaczej jest w Niemczech, gdzie mają bardzo mocną ligę i silne kluby. Zadania szkoleniowe
realizuje się więc głównie w klubach, gdzie walczą najlepsi zapaśnicy świata. Regularne
rozgrywki, wysoki poziom rywalizacji i spore zainteresowanie mediów i kibiców są za Odrą
gwarancją rozwoju i sukcesów tej dyscypliny sportu.
– A jak jest nad Wisłą?
– Kiedyś również mieliśmy silne kluby działające w oparciu o mocnych i stabilnych sponsorów
(kopalnie, huty czy wojsko) i tam prowadzono szkolenie zawodników od najmłodszej kategorii
wiekowej po seniora. Po ustrojowych przemianach wszystko uległo zmianie. Dzisiaj po klubach
i mocnej lidze zostało tylko wspomnienie, a nawet niezły system szkolenia centralnego sprawdza
się tylko na gruncie rywalizacji młodzieżowej. Potrafimy wyszkolić zdolnych juniorów, ale nie
jesteśmy w stanie utrzymać ich przy zapasach do poziomu seniorskiego. Kłopot jest natury czysto
finansowej.
Młodemu człowiekowi trudno jest wiązać swoją przyszłość wyłącznie z zapasami, a ta
dyscyplina wymaga wielkiego poświęcenia pracy i czasu. Dlatego praktycznie nie można
pogodzić jej wyczynowego uprawiania z choćby studiami stacjonarnymi. Aby natomiast
uczyć się zaocznie, potrzeba pieniędzy. Rozwiązaniem tej kwestii byłby zasobny fundusz
stypendialny, lecz w tej chwili jest to tylko mrzonką i niespełnioną obietnicą kolejnych
zarządów PZZ.
– A jak podoba się panu w Warzęgowie?
– Zrobiono tutaj dużo wspaniałej pracy. Mogę to ocenić, ponieważ bywam częstym gościem
podobnych imprez i na każdej z nich jestem pełen podziwu dla takich zapaleńców jak pani
Halina Nowak i pan Ryszard Podrażnik. To dzięki takim osobom zapasy w naszym kraju
jeszcze się trzymają. Nie jest bowiem tajemnicą, że większość adeptów tej dyscypliny sportu
rekrutuje się ze środowisk wiejskich i małomiasteczkowych, gdzie młodzież ma znacznie
ograniczone możliwości wyboru, jeśli chodzi o sposób na spędzanie wolnego czasu.
Oni dają im tę możliwość, czasem jest ona jedyną, lecz potrafi odciągnąć młodych ludzi od,
delikatnie stwierdzając – głupich zajęć. Naprawdę chwała im za to.
– Dziękując za rozmowę, życzę panu równie wielkich sukcesów w roli trenera,
a w imieniu organizatorów przyszłych warzęgowskich turniejów zapraszam do
kolejnych odwiedzin.
|
TAK KIEDYŚ BYŁO I TO ZA BURMISTRZA KTÓRY "KOCHAŁ" SPORT
Wołów. Podział dotacji na sekcje i kluby sportowe |
Podrażnić zapaśników
3 tysiące złotych. Na taką sumę radni Komisji Sportu wraz z Witoldem Krochmalem -
burmistrzem Wołowa –ocenili potrzeby młodych zapaśników z wołowskiego klubu "Wiatr".
Klubu, który od wielu już lat reprezentuje miasto i gminę na arenie ogólnopolskiej,
a w minionym roku nie miał sobie równych w naszej gminie pod względem punktów
zdobytych w ogólnopolskiej klasyfikacji dzieci i młodzieży.
To właśnie ta klasyfikacja przed laty według zamierzeń Ministerstwa Edukacji
Narodowej i Sportu miała pomóc samorządom lokalnym w jak najlepszym rozdysponowaniu
funduszy przeznaczonych na wspieranie kultury fizycznej i sportu wśród dzieci i młodzieży.
Teoretycznie miejsca zajmowane na poszczególnych zawodach i mistrzostwach przeliczane
były na punkty, które następnie po zsumowaniu pozwalały stwierdzić czy dany klub
bądź też sekcja prowadzi prawidłowe szkolenie. Za wynikami powinny pójść także pieniądze,
jednak to już czysta teoria.
W praktyce, co pokazał ostatni konkurs ofert na upowszechnianie kultury fizycznej i sportu
wśród dzieci i młodzieży na terenie gminy Wołów, punkty te przy podziale środków na
funkcjonowanie klubów nie mają żadnego znaczenia. Trudno bowiem wytłumaczyć
postępowanie burmistrza oraz Komisji Sportu, którzy najlepszemu na terenie gminy klubowi
("Wiatr" zdobył 17 punktów do współzawodnictwa) przyznali 3 tys. zł, choć klub złożył
wniosek na 15 tys. zł!
W tym roku kwota dotacji na wszystkie kluby w gminie wyniosła 260 tys. zł, czyli o
72 tys. zł więcej niż w roku 2005. Mimo znacznego powiększenia budżetu dotacje na
kluby zapaśnicze zwiększyły się tylko o 400 zł. W roku ubiegłym "Wiatr" i "Jadwiga"
Warzęgowo otrzymały w sumie 11 tys. zł. W tym roku – 11 400 zł, ale dotacja dla
Jadwigi wyniosła 8400 zł.
W dalszym jednak ciągu pokrzywdzony zostaje klub z Wołowa, który w roku 2005 był
najwyżej sklasyfikowanym klubem z terenu gminy we współzawodnictwie sportowym.
Dotacja 3 tys. zł wystarczy zaledwie na dwukrotny wyjazd grupy czterech
zapaśników na ogólnopolskie zawody.
Wspólnym mianownikiem łączącym oba kluby jest jedynie osoba instruktora – Ryszarda
Podrażnika. To on prowadzi zajęcia z młodzieżą wołowską oraz warzęgowską dla której to
powstał klub "Jadwiga". Jednak nie oznacza to wcale, że kluby te stanowią jedność.
Przeciwnie, oba mają osobne statuty, prezesów i zarządy, dlatego różni je praktycznie
wszystko. Także tok szkolenia poszczególnych zawodników. W "Jadwidze" prowadzone
jest szkolenie dzieci do kategorii młodzika, a w "Wiatrze" – w starszych kategoriach
wiekowych. Taki układ przeczy więc tezie wypowiedzianej przez burmistrza Krochmala
podczas ostatniej sesji Rady Miejskiej podczas, której stwierdził on, że w obu klubach
trenują te same dzieci. Jednak jeśli nawet trenowałyby te same dzieci, to dlaczego
akurat większe fundusze przyznano "Jadwidze", a nie "Wiatrowi"?
Na przykładzie podziału dotacji na oba kluby zapaśnicze widać już, że zdobycz punktowa
oraz występy i dobre miejsca na arenie krajowej nie mają żadnego wpływu na wysokość
pozyskiwanych środków. Aktywna promocja gminy na terenie Polski - jak widać -
wołowskich radnych i samego burmistrza też nie interesuje. Interesuje ich za to wspieranie
lokalnych drużyn piłki nożnej. Dotacje, które mają być przeznaczone na wspieranie sportu
dziecięcego i młodzieżowego, w dużej mierze służą do dotowania drużyn złożonych
z samych seniorów, bawiących się w sport amatorski. Przykładem może być Orzeł Stobno,
który otrzymał 4 tys. zł, a drużyn młodzieżowych nie prowadzi.
To jednak najmniejsza z licznych dotacji, bo co można powiedzieć o Sparcie Miłcz - także
grającej w klasie C - która otrzymała 7 tys. zł? Powodów do narzekań nie mają także
piłkarze z klasy B: Promotor Pełczyn (10 tys. zł), Ruch Warzęgowo (8 tys. zł), albo
KP Rataje (8 tys. zł). Żaden z wymienionych klubów działalności związanej z młodzieżowym
sportem nie prowadzi, a o promowaniu gminy raczej nie myśli. Na tym tle należy
umiejscowić "Wiatr" Wołów z 3 tysiącami złotych, bardzo dobrą pracą z młodzieżą oraz
wynikami na arenie krajowej.
Tomasz Wodejko, Tomasz Wlezień
Ta sytuacja pokazuje, że burmistrz albo nie chce promocji gminy, albo nie lubi
zapaśników. Taki podział środków można też wiązać ze zbliżającymi się
samorządowymi wyborami, przed którymi trzeba zjednać sobie jak największą liczbę
wyborców. Zadaliśmy burmistrzowi pytania o podział pieniędzy dla sportowych klubów.
Na razie otrzymaliśmy jedynie krótką odpowiedź, którą zamieszczamy poniżej.
Dlatego mamy jeszcze jedno pytanie: jak Gmina podzieliła pieniądze nie mając
dokładnych danych dotyczących wszystkich klubów?
Stanowisko burmistrza Wołowa
Jak przekazała nam Izabela Zalewska – rzecznik burmistrza - w związku z
zastrzeżeniami Ryszarda Podrażnika, instruktora zapasów, dotyczącymi podziału
funduszów, trwają prace nad analizą oferty przedstawionej przez klub Wiatr,
a także analizą wykorzystania przez klub środków w ubiegłym roku. Fundusze
dla wszystkich klubów zostały podzielone przez komisję powołaną zarządzeniem
burmistrza, według szczegółowych kryteriów określonych na podstawie
art. 11 ust. 2 i art. 13 ustawy z dnia 24 kwietnia 2003 r.
o działalności organizacji pożytku publicznego i wolontariacie. - Ustalenie czy uwagi
są zasadne, będzie możliwe po przeprowadzeniu postępowania kontrolnego
– informuje rzecznik.
BEZ KOMENTARZA
|
Kurier Gmin 2011. Sport. Zapasy. XII Międzynarodowy Turniej Mikołajkowy
|
Mroźny Mikołaj
Pierwszy grudniowy weekend przyniósł mieszkańcom gminy Wołów rozstrzygnięcie
politycznego pojedynku, którego stawką był fotel burmistrza. Zanim jednak padł
ostateczny wynik w tym wyborczym pojedynku, kibice sportowi mogli przyglądać się,
jak za bary biorą się młodzi adepci zapaśniczego sportu, gdyż po rocznym antrakcie
na warzęgowskie maty powrócił mikołajkowy turniej, który przez ponad dekadę był
imprezą sztandarową w naszej gminie oraz wspaniałą wizytówką zapaśniczej
sekcji wołowskiego Wiatru. Roczna przerwa w żadnym stopniu nie wpłynęła jednak
na prestiż oraz zainteresowanie zawodami.
W miarę łatwo i sensownie uda się wytłumaczyć śnieg i mróz o tej porze roku, ale
wcale nie zmienia to faktu, iż cały czas zima zaskakuje – nie tylko drogowców.
Tegoroczny grudzień zaatakował mocno i zdecydowanie niemal w całej Europie,
co dało się zauważyć również na drogach naszej gminy. Z tego też powodu
organizatorzy 12. Międzynarodowego Turnieju Mikołajkowego w Warzęgowie
mocno obawiali się o frekwencję, gdyż dojazd mógł okazać się karkołomnym
przedsięwzięciem. Trochę z powodu zimy, trochę ze względu na zdrowie,
z sobotniej zapaśniczej wizyty zrezygnowały czeskie ekipy z Borohradka
i Hradca Kralowe, lecz międzynarodowa ranga imprezy została utrzymana,
ponieważ na warzęgowskich matach pojawili się młodzi Niemcy z Bindlach.
Oprócz ekipy zza Odry do rywalizacji o Puchar Starosty Wołowskiego
przystąpiło jeszcze 9 zespołów – w sumie ponad 100 zawodników, którzy
podzielili między sobą medale w 23 kategoriach wiekowo–wagowych.
Rywalizację w grupie dzieci całkowicie zdominowali młodzi dolnobrzeżanie, którzy
w każdej z grup wystawili swoich reprezentantów i mocno bili się
o najwyższe pozycje. Ostateczne zwycięstwa przypadły w udziale trzem
zapaśnikom „Rokity”, ale dodając do ich wyniku kilka wysoko punktowanych
miejsc kolegów, już po „dziecięcym” rozdziale sobotnich zmagań widać było,
iż ekipa z Brzegu Dolnego liczyć się będzie w walce o zwycięstwo
w klasyfikacji drużynowej turnieju.
A oto zwycięzcy poszczególnych kategorii w grupie dzieci oraz miejsca
reprezentantów naszego powiatu i gości z Bindlach:
Dzieci:
Kat. 29 kg
1. Jakub Kocerba – Junior Dzierżoniów
2. Dominik Świderski – „Rokita” Brzeg Dolny
3. Sebastian Kucharski – „Rokita” Brzeg Dolny
3. Mateusz Jackowski – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 34 kg
1. Tim Ramming – ASC Bindlach
2. Szymon Tyszkowski – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 36 kg
1. Igor Zięba – „Rokita” Brzeg Dolny
2. Adrian Uść – Jadwiga Warzęgowo
3. Maciej Mil – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 38 kg‘
1. Rene Zeisel – ASC Bindlach
2. Anne Szmidke – ASC Bindlach
3. Jakub Pietroń – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 43 kg
1. Michał Tyszkowski – „Rokita” Brzeg Dolny
2. Patrick Spore – ASC Bindlach
3. Jakub Owczarek – „Rokita” Brzeg Dolny
3. Janik Sznetzer – ASC Bindlach
Kat. 45 kg
1. P.Spiczakowski – Junior Dzierżoniów
2. Michał Bołdyn – „Rokita” Brzeg Dolny
3. Krystian Smoliński – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 48 kg
1. Konrad Michalski – Śląsk Milicz
2. Mateusz Dawczak – „Rokita” Brzeg Dolny
3. Szymon Goles – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 54 kg
1. P.Mądroszkiewicz – Śląsk Milicz
2. Rafał Chrąchol – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 59 kg
1. Gabriel Szulborski – „Rokita” Brzeg Dolny
2. Damian Wróbel – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 70 kg
1. Andrzej Rusek – Śląsk Milicz
2. Mateusz Woźniak – „Rokita” Brzeg Dolny
Po raz kolejny swoją postawą kibiców zapaśniczych urzekł Rene Zeisel, który pod
względem wyszkolenia technicznego i ogólnej sprawności fizycznej wyraźnie
górował nad konkurentami. Nie świadczy to jednak o marnej klasie jego rywali,
lecz raczej o umiejętnościach tego… oficjalnego mistrza świata w dziecięcych
zapasach, którego koronę zdobył w tym roku w austriackim Grazu. Być może
równie dobrze zaprezentuje się broniąc barw naszego klubu, ponieważ
mający podwójne obywatelstwo młody zapaśnik chciałby w nadchodzącym
sezonie stanąć do rywalizacji o mistrzostwo makroregionu dolnośląskiego
– będziemy z niecierpliwością czekać na wynik tego sportowego egzaminu.
Najwięcej konkurentów do zwycięskich laurów było wśród młodzików i właśnie
w tej grupie wiekowej bardzo trudno było o każde, nawet pojedyncze
zwycięstwo. Wyrównany poziom i ambitna rywalizacja w każdym z pojedynków
sprawiły, iż wiele walk oglądało się z zapartym tchem. I w tej grupie reprezentanci
naszego powiatu nie odstawali od swoich rówieśników z innych zapaśniczych
ośrodków.
Młodzicy:
Kat. 35 kg
1. Marek Stachniuk – Suples Krapkowice
2. Kamil Chmielnicki – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 38 kg
1. Dawid Mikołajczak – „Rokita” Brzeg Dolny
2. Kamil Barabach – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 42 kg
1. Łukasz Gardocki – Junior Dzierżoniów
2. Patryk Wieczorek – Jadwiga Warzęgowo
3. D.Kaźmierczak – Jadwiga Warzęgowo
3. Damian Karaban – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 47 kg
1. Kavin Adler – ASC Bindlach
Kat. 53 kg
1. Robert Florsz – Bizon Milicz
2. Rafał Panek – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 59 kg
1. K.Rymaszewski – Suples Krapkowice
2. Jarosław Drzewiński – Jadwiga Warzęgowo
3. Denis Gruszczyński – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 66 kg
1. Przemysław Pijacki – Śląsk Milicz
2. Patryk Kubiak – Jadwiga Warzęgowo
3. Sylwester Orliński – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 70 kg
1. Bartłomiej Fałkowski – Jadwiga Warzęgowo
Kat. 73 kg
1. Krzysztof Sadowik – Śląsk Milicz
Kat. 85 kg
1. Eryk Tyczkowski – „Rokita” Brzeg Dolny
2. Kamil Hawrylczak – „Rokita” Brzeg Dolny
3. Kamil Wyszyński – Jadwiga Warzęgowo
Pościg za liderem rywalizacji drużynowej ¬– zapaśnikami „Rokity” trwał również
w grupie juniorów, gdzie rywalizację zdominowali jednak goście z Milicza.
Liczyliśmy po cichu na dobre występy warzęgowian: Łukasza Jędrychy (kat. 76 kg)
oraz Jakuba Fałkowskiego (kat. 100 kg), ale mimo dobrej postawy tym razem
zabrakło im trochę szczęścia, aby w pokonanym polu pozostawić komplet
konkurentów. Ten pierwszy przegrał zresztą swoją kategorię z reprezentantem
milickiego Śląska – Erykiem Majem, który w ostatnich kilku sezonach kilogramami
przywoził medale z ogólnopolskich imprez, ocierając się nawet o krążek z łotewskich
Mistrzostw Europy (5. miejsce) – choć więc przegrana zawsze jest porażką,
to jednak wielkiej ujmy młodemu zapaśnikowi Jadwigi ta akurat nie przynosi.
Juniorzy młodsi:
Kat. 58 kg
1. Dawid Kusicielek – Śląsk Milicz
2. Grzegorz Charchut – „Rokita” Brzeg Dolny
Kat. 76 kg
1. Eryk Maj – Śląsk Milicz
2. Łukasz Jędrych – Jadwiga Warzęgowo
Kat. 100 kg
1. Krystian Skibniewski – Bizon Milicz
2. Seweryn Zalas – „Rokita” Brzeg Dolny
3. Jakub Fałkowski – Jadwiga Warzęgowo
3. Sebastian Zalas – „Rokita” Brzeg Dolny
Ostatnie sportowe rozstrzygnięcia na macie – zwycięstwa reprezentantów
ekip z Milicza oraz ciągła bliskość czołowych pozycji zapaśników „Rokity”
sprawiły, że to właśnie zespół z Brzegu Dolnego zajął najwyższą pozycję
w drużynowym rankingu sobotnich zmagań, wyprzedzając ekipy warzęgowskiej
Jadwigi oraz Juniora Dzierżoniów. Końcowe zwycięstwo dolnobrzeżan z całą
pewnością było miłą niespodzianką dla honorowego gościa imprezy
– pochodzącego właśnie z tego miasta posła na Sejm Aleksandra Skorupy,
który na zakończenie zmagań wręczył wszystkim drużynom oraz najlepszym
zawodnikom turnieju pamiątkowe puchary i medale.
Turniej od strony sportowej zakończył się zwycięstwem zespołu „Rokity”, ale
z całą pewnością na miano sobotnich triumfatorów zasłużyli organizatorzy
oraz wszyscy, którzy choćby w najskromniejszy sposób przyczynili się
do tak sprawnego przeprowadzenia Mikołajkowego Turnieju w Warzęgowie,
który po raz kolejny odcisnął się mocnym piętnem na zapaśniczej mapie naszego regionu.
Inf.
|
|